sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział IV

Laire Stock – Szczerzyłam się jak głupia podczas czytania tego, bo masz sto procent racji. No, może poza czcionką. Lubię ją. Ale skoro niewygodnie się czyta, to zmieniam na Arial. I nie martw się, sama szybkiej akcji nie lubię, więc nim się pocałują to minie hohoho czasu. Polonistka... zawyłam na cały dom z tego błędu ;-;`
Co do szablonu – mój komputer ma downa niczym metabolizm Haruki, więc na żaden wyrafinowany od szabloniarni nie ma co liczyć. Jakoś go ogarnęłam, ale na nogi nie powala (pierwszy raz używam CSS). Whoa, ja tu ledwie gram w koniki, a 2/3 gier mi się nie pobiera.


Lekcje nareszcie dobiegły końca. Towarzystwo Alexandry nie byłoby aż takie złe, gdyby nie fakt, że jest strasznie upierdliwa. Jej optymizm zaczął już mnie przerażać. Chociaż przynajmniej nikogo nie udawała...

Czy ja też kiedyś byłam taka?

Aż zatrzymałam się i zastanowiłam. Przed manią odchudzania śmiało mogłam stwierdzić, że... byłam normalna. Byłam trochę zacofana w tej całej modzie, anime, chłopakach i różnych gwiazdach internetu, ale chyba dziewczyny mnie lubiły. Właśnie. Lubiły. Gdy okazało się, że mam stwierdzoną anoreksję, wszystkie się ode mnie odwróciły. Ale w sumie spodziewałam się tego. Niestety.

Zaczęłam z powrotem iść do swojego domu.

– HAAARUKAAA! – usłyszałam wrzask. Nie zdążyłam się nawet odwrócić. Poczułam, jak szczupłe ramiona owijają mi szyję. - Tu jesteś! Mówiłaś, że na mnie poczekasz! - mogłam się spodziewać.

– Alexandra, ale ja nigdy czegoś takiego nie mówiłam... – westchnęłam, starając się uwolnić swoją szyję.

– Nie mów na mnie Alexandra, jestem Alex. Poza tym, obie... – zamarła na chwilę. Poczułam, że dotyka moich obojczyków. – Ty faktycznie nic nie jesz.– zmarszczyła brwi.

– Jem. Po prostu mój metabolizm ma downa. - zaczęłam się nerwowo tłumaczyć. Nie wyglądała na przekonaną. – Naprawdę! Po prostu jem trzy posiłki dziennie i nie biorę drugiego śniadania. Dlatego w szkole nic nie jem.

– Jak twój metabolizm może mieć downa, skoro go zepsułaś jedząc tylko trzy razy dziennie? – zabrała ręce i zaczęła mi się dziwnie przypatrywać. Kurde, mocna jest.

– Ja... dobra, powiem ci. Mam słabą odporność. Muszę codziennie pić dużo witaminy C, która przyśpiesza przemianę materii. – skłamałam – Bez codziennego zażywania jej mogę się z łatwością pochorować. I lubię też zieloną herbatę. Wyciskam do niej cytrynę. Dlatego nie umiem przytyć.

– Niech ci będzie. – dała za wygraną. – Może wpadniesz do mnie dzisiaj po korepetycjach? Moja mama strasznie się ucieszy, że znalazłam sobie przyjaciółkę. – uśmiechnęła się szeroko. Przyjaciółkę? Od kiedy my jesteśmy przyjaciółkami?

– Korepetycje mam do późna, nie wiem, czy będzie warto w ogóle wychodzić z domu, bo o dwudziestej mamy kolację i nie mogę się spóźnić. – od kiedy zaczęłam się odchudzać, moje życie jest przepełnione kłamstwami. Sama nieraz się w nich gubię. 

– Oh, mieszkamy niedaleko. No nie daj się prosić! O dwudziestej będziesz w domu, obiecuję. 

– Czekaj, skąd ty...

– Widziałam, jak rano szłaś na autobus. To jak? – zaczęła się niecierpliwić. 

– Dobra. – jej uśmiech powinien mnie zirytować, jednak zamiast tego odwzajemniłam uśmiech. Niech ma. 

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział III

– Jesteś za chuda! – narzekała Alexandra, idąc ze mną na czwartą lekcję, matematykę.

– Wcale nie. – mruknęłam, jednak – nie powiem – schlebiało mi to, że tak uważa. Chcąc nie chcąc, musiałam chodzić razem z Alexandrą po szkole. Tamta dwójka gdzieś sobie poszła, przestraszona moim cynicznym zachowaniem. Ona za to uczepiła się mnie jak rzep.

– Jesz ty cokolwiek? Nie widziałam cię dzisiaj z kanapką, jadłaś śniadanie? Ile ważysz, jaki wzrost? Czekaj, zgadnę! Metr siedemdziesiąt pięć i pięćdziesiąt kilogramów. – trajkotała. Całe szczęście nie musiałam na to odpowiadać, bo zadzwonił dzwonek. Prędko pognałam przed klasę, nie chciałam zrobić złego wrażenia. Chociaż... moje "pognałam" oznaczało wyciąganie zaledwie dziewięciu kilometrów na godzinę, byłam zbyt osłabiona brakiem jedzenia. Alexandra biegła dużo szybciej i dosłownie śmiała mi się w twarz.

– Mówiłam ci! Widzisz, co się dzieje jak nie jesz?!

– Ale ja... jeeem... - wydyszałam, opierając się dłońmi o kolana. Po chwili znów zaczęłam biec, tym razem truchtem, bo nauczycielka się spóźniała.

– Twoje ciało zaprzecza mózgowi. Mam pomysł! Po lekcjach idziemy na ciacho. - uśmiechnęła się szeroko i zaczęła skakać jak dziecko. Zdębiałam trochę. Ciacho, ciacho... Jeden kawałek ciasta ma średnio około czterysta kalorii, czyli zostanie mi sto wolnych kalorii, a jeszcze muszę zjeść obiad i prawdopodobnie kolację!

– Nie mogę. Mam... korepetycje.

Zasmuciła się, a ja poczułam się, jakbym okłamała dziecko. Nagle dopadły mnie wyrzuty. Uśmiechnęłam się przepraszająco. Jeśli schudnę, pójdę z nią na ciacho.

Czekaj, co...?!

– No to kiedy indziej. Ale nie odpuszczę ci! - pogroziła mi palcem. Wyglądało to zabawnie, ponieważ była ode mnie sporo niższa. Na oko mogła mieć metr sześćdziesiąt. To było w pewnym sensie urocze.

Nauczycielka – po sześciu minutach spóźniania – wpuściła nas nareszcie do klasy. Była trochę roztargnioną, farbowaną blondynką. Wyglądała na całkiem miłą. Możliwe, że lekcje z nią będą w porządku. 


Zdziwiłam się strasznie, gdy Alexandra – zamiast usiąść ze swoimi nowymi znajomymi ˜– podeszła do ławki, w której siedziałam ja i, nie patrząc na mnie, usiadła koło mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy zaczęła się rozpakowywać. 

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział II

Z czystym sumieniem mogłam stwierdzić, że moja nowa klasa to idioci. Plastiki narzekające na swoje ciało, emo, gimby i nieliczne osoby stwarzające pozory normalnych. Nauczycielka japońskiego wydawała się mieć nas w poważaniu, to w sumie dobrze. 

– Witajcie w nowym roku szkolnym. – zaczęła, gdy wszyscy siedzieli w ławkach na tymczasowych miejscach. – Nie zamierzam was dzisiaj męczyć, jako, że mamy jeszcze kilka spraw do omówienia. Pierwszą z nich jest kwestia zapoznania się. Dobierzecie się w czteroosobowe grupy, w których będziecie chodzić po szkole. Wiem, że zapewne większość z was nawet się nie kojarzy, więc odbędzie się to za pomocą losowania. Jest was trzydzieści dwoje, czyli akurat osiem grup. – Idiotyczny pomysł. Kto to właściwie wymyślił? – Drugą sprawą są bilanse szkolne. Standardowo, powinny się odbywać co kilka lat. W naszej szkole odbywają się jednak raz na trzy miesiące. Będzie sprawdzany wasz wzrok, wasza waga, wzrost i rozwój klasowy. Trzecią i ostatnią sprawą są zwolnienia z wf'u. Mieliśmy już kilka przypadków, w których uczniowie uciekali w tego przedmiotu. Bez usprawiedliwienia rodziców macie obowiązek ćwiczyć. Można zgłosić trzy nieprzygotowania do przedmiotu w ciągu semestru. Mam nadzieję, że będziecie się do tego stosować. 


Nie powiem, zmartwiło mnie to, że bilansów szkolnych będzie tak dużo. Jednak znam kilka dobrych sztuczek na ukrycie swojego wychudzenia. 


Nauczycielka zaczęła rozdawać kartki, na których były numery grup do których zostaniemy przydzieleni. Miałam numer cztery. Ładna liczba. Mam nadzieję, że nie będę z gimbami. 


Okazało się, że w grupie jestem z plastikiem, jakimś chłopakiem wyglądającym jak pedał i przesadną, rudą (miała niemal pomarańczowe włosy) optymistką, która od razu próbowała nawiązać ze wszystkimi kontakt. 


– Cześć! – Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Odgarnęłam brązowe włosy i popatrzyłam się na nią wyczekująco. – Jestem Alexandra Black, a ty? 


– Haruka Akemi. 


Zbiłam ją z pantałyku.


– Nie interesuje cię czemu nie jestem z Japonii? 


– Niekoniecznie. – mruknęłam i wzięłam torbę, gdy zadzwonił dzwonek. Szybko spakowała swoją torbę i mnie dogoniła. 


– Ej! Nie musisz się tak izolować. – uśmiechnęła się. 


– Nie izoluję się. 


– Izolujesz. 


– Nic o mnie nie wiesz. 


– A co jeśli chciałabym?


Wzruszyłam ramionami. Poszłyśmy w milczeniu na następną lekcję.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział I

Czemu znowu to robię? Muszę codziennie zachowywać się jak obca? Czy coś jest ze mną nie tak? Jestem chora? Czym zawiniłam?

Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Pochylając się nad sedesem, usiłowałam zwymiotować posiłek, do którego zostałam zmuszona przez rodzinę pół godziny temu. Dwa palce. Szum. Ślina, pot i łzy. Dużo łez. Zero wymiotów. Nie umiem. Trzysta dziewiętnaście kcal na kolację. K O L A C J Ę. O trzysta dziewiętnaście za dużo.


,,Ty gruba świnio. Dokładaj trzeci.", podpowiadał umysł. Dołożyłam, jednak jedynie się zakrztusiłam. Więcej śliny, potu i łez.


,,Po prostu zjedz", mówili. Czy oni nie mogą zrozumieć, że... nie potrafię?
Dzisiaj jest pierwszy września, tuż po zakończeniu roku. Na imię mi Haruka Akemi. Zaczęłam pierwszą klasę liceum, profil humanistyczny, klasa pierwsza "C". Jestem anorektyczką. Mam to w papierach. Mierzę sto siedemdziesiąt trzy centymetry, ważę czterdzieści sześć i sześć kilogramów. A przynajmniej tyle ważyłam trzy dni temu. Teraz... nie wiem. Boję się wejść na wagę. Boję się, że zobaczę więcej.

Wstałam znad kibla i chwiejnym krokiem poszłam do kuchni. Rodzina już wyszła. Prędko zagotowałam wodę, nalałam do kubka i nasypałam sól. Dużo soli. Gdy już więcej wmieszać się nie dało, wzięłam kubek do łazienki i z powrotem uklękłam. Patrzyłam chwilę na niego z zaciętą miną i zmarszczyłam brwi.


Raz.


Dwa.


Trzy.


Głęboki wdech. Szybko wypiłam łyk tej wody. Po chwili już wymiotowałam.

Na sam początek...

Nie będę się zanadto rozpisywała, bo nie chciałabym nudzić czytelników na wstępie.

Jestem Alice. Województwo mazowieckie, introwertyk-realista. Trochę nieufna, ale w miarę towarzyska. 5w4, INTJ. Podobno kobiece INTJ jest najrzadziej spotykane (0.8% szans) więc czujcie się, jakbyście znaleźli jednorożca.


Na blogu będę pisała opowiadanie o treści homoseksualnej, konkretnie o miłości dwóch kobiet. Jeśli nie lubisz tej tematyki, proszę, usuń się łaskawie z bloga bez zbędnego komentarza, inaczej ja usunę Ciebie. Osoby zainteresowane zachęcam do czytania, komentowania i polecania.