sobota, 5 września 2015

Rozdział V

Po co się zgodziłam? Czy ja nie mam przypadkiem wiele na głowie? A co, jeśli będzie próbowała wepchać coś we mnie? Albo zacznie przepytywać? Cholera...


Umówiłyśmy się na 18:45, bo o 18:30 kończyłam moje "korepetycje". Od razu po powrocie do domu zastałam w nim moich rodziców robiących obiad.

- Nareszcie jesteś. - uśmiechnęła się fałszywie moja mama - Pani psycholog do ciebie przyszła, kochanie. Chce zobaczyć, jak sobie radzisz i przyniosła wyniki testu. - pomachała kopertą. - Czeka w salonie, idź do niej. - O nie. Nie, nie, nie, nie. Kto jak kto, ale moja pani psycholog nie da się oszukać.

Zostawiłam w przedpokoju torbę i poszłam do salonu. Tam czekała na mnie pulchna, starsza kobieta z okularami i siwobrązowymi włosami.

- Witaj, Haruka! Jak się masz? Zmarniałaś trochę, znowu nic nie jesz? - mówiła wesoło.

- Dzień dobry, jest całkiem w porządku. Jem. - moje kłamstwa dzisiaj nie były zbyt przekonujące, więc tylko Alexandra w nie uwierzyła.

- Jakoś ci nie wierzę. Jak tam nowa klasa? Mam nadzieję, że kogoś polubiłaś. - pogroziła mi palcem.

- Ja... w sumie nie wiem. Zakolegowałam się z jedną dziewczyną, lecz to głównie ona chciała tej znajomości.

- Ty chyba nigdy nie wyjdziesz sama z inicjatywą. - westchnęła tylko. To dziwne, tylko jej udało się tak dobrze do mnie zbliżyć. Nie mówię tu o zaufaniu i tak dalej, przecież jest psychologiem. To normalne, że ma doświadczenie. Mam wrażenie, że mogę z nią rozmawiać na równi. Jakby była moją rówieśniczką.

Minęły niecałe trzy godziny, a ja miałam wrażenie, że ktoś specjalnie przestawił nam zegarki.

- Będę się już zbierać. Mam nadzieję, że kiedyś zaczniesz normalnie jeść. Może twoja nowa koleżanka ci w tym pomoże?

- Pozbawiłam ją podejrzeń w stosunku do mojej choroby. Nie powinna się już dopytywać. - uśmiechnęłam się słodko. - Dziękuję, że mnie pani odwiedziła w dniu wolnym. Miłego wieczoru.

Odprowadziłam ją i od razu pobiegłam na górę. Nie chciałam wchodzić do kuchni po wyniki testu. Musiałabym przy okazji zjeść obiad przygotowany przez moją mamę. Przebrałam się w normalne ubranie*, czyli koszulę w czerwoną kratę i rurki. Po raz pierwszy od maja wyciągnęłam także glany z szafy. Noszę je głównie w celu korekcyjnym, jednak i tak uwielbiam je.

Szybko zbiegłam na dół. Mama siedziała w salonie i klikała coś w komputerze. Uniosła wzrok i spojrzała na mnie pytająco.

- Idę do nowej koleżanki. Będę przed dwudziestą.

- Nie zjadłaś obiadu. - zauważyła.

- W szkole zjadłam duże drugie śniadanie. - skłamałam, jednak i ona dzisiaj mi nie uwierzyła. Szlag by to.

- Kolacji ci nie odpuszczę.

- Wiem. Cześć. - poszłam do przedpokoju i zasznurowałam moje dziesiątki. Wyszłam z domu. 

Była typowo jesienna pogoda. Wiał wiatr, niebo było zachmurzone. Cały dzień nie było słońca. Trochę kropiło, jednak nie przeszkadzało mi to w chodzeniu i zachwycaniu się widokami. Uwielbiałam jesień i jednocześnie bałam się jej nadejścia. 

Jesienna chandra. 

Możliwe, że i tej jesieni mnie dopadnie. Przyjdzie, zniszczy i odejdzie. Ma jednak jeden plus. Podczas depresji nie odczuwasz potrzeby jedzenia. Może do końca roku uda mi się zrzucić do upragnionych 38 kilogramów...? 





*w mundurku dziwnie by się było spotkać z koleżanką. Ja odebrałabym to chyba jako obrazę